W odległości 215 km od Kazania,
3,5 godziny jazdy autobusem ze stolicy Tatarstanu, znajduje się 70 tyś.
miasteczko JEŁABUGA (po tatarsku AŁABUGA). Dawno temu założone na uroczysku, w 1780
r. otrzymało status miasta. Od XVIII w.
intensywnie rozwijał się tam handel. W tym miejscu mieszkały całe dynastie
kupieckie, w tym miejscu odbywał się wielki, trwający 10 dni jarmark, zwany
Spasskim. W tamtych czasach, po prostu nie można było tam nie pojechać. Dziś,
niestety, ze względu na słabo rozwinięty transport, nie wszystkim chce się
zmierzyć z zadaniem powrotu stamtąd.
Z
Kazania do centrum Jełabugi jedzie po południu (o godz. 16.20) 1 autobus, który wraca…
na następny dzień rano (wyjazd o 7.30). Przyjazd
po 19 też nie daje zbyt wielu możliwości zwiedzania. Istnieje jednak druga
możliwość. Można wyjechać rano o 7.00 lub 8.30 autobusem zmierzającym do Niżniekamska,
wysiąść na zakręcie i z przyczajonym
za tymże zakrętem „taksówkarzem”, czyli dorabiającym sobie panem, za 100
rubelków lub mniej, jeśli ktoś umie się dobrze targować, dojechać do centrum –
Placu Lenina. Chyba nie muszę pisać, czyj pomnik tam stoi ;) Na całe szczęście,
poza Wiecznie żywym, na głównym placu
Jełabugi znajduje się również inny, o wiele ciekawszy pomnik. Jest to pomnik w
cześć, wiecznie żywej, tradycji picia herbaty – wysoki na 4 metry samowar. Na tym
samym placu znajduje się ponadto informacja turystyczna z napisem w języku
angielskim(!).
Rosjanie
lubią zwiedzać muzea. W samej Jełabudze jest ich 6. Podobno najlepsze jest
muzeum Szyszkina – rosyjskiego pejzażysty. Jego najbardziej znany obraz to Poranek w sosnowym lesie, który w Jełabudze
jest przedstawiony na czym tylko się da.
My jednak udałyśmy się do muzeum Mariny Cwietajewoj, rosyjskiej poetki z fryzurą na pazia. W Jełabudze przebywała od 18 – 31 sierpnia 1941, kiedy to postanowiła ze sobą skończyć. Długo więc tam nie mieszkała, natomiast miejscowi wytrwale chronią o niej pamięć. Skromne są zasoby muzeum i jego oferta. Nam przyświecał zaszczytny cel odnalezienia, na prośbę koleżanki, listów Mariny do R.M. Rilke w języku niemieckim. Niestety, to przewyższyło możliwości muzeum, nie mówiąc o tym, że samo pytanie okazało się nieoczekiwanym dla muzealników. Tak więc poza 50 rublami za wstęp, więcej na nas nie zarobili.
My jednak udałyśmy się do muzeum Mariny Cwietajewoj, rosyjskiej poetki z fryzurą na pazia. W Jełabudze przebywała od 18 – 31 sierpnia 1941, kiedy to postanowiła ze sobą skończyć. Długo więc tam nie mieszkała, natomiast miejscowi wytrwale chronią o niej pamięć. Skromne są zasoby muzeum i jego oferta. Nam przyświecał zaszczytny cel odnalezienia, na prośbę koleżanki, listów Mariny do R.M. Rilke w języku niemieckim. Niestety, to przewyższyło możliwości muzeum, nie mówiąc o tym, że samo pytanie okazało się nieoczekiwanym dla muzealników. Tak więc poza 50 rublami za wstęp, więcej na nas nie zarobili.
Przemieszczając
się ul. Nadbrzeżną podziwiałyśmy piękne widoki. Jełabuga leży nad ujściem rzeki
Tojmy do rzeki Kamy i przed nami rozpościerał się naprawdę bajeczny krajobraz.
Najlepszy widom miałyśmy jednak ze szczytu dzwonnicy Spasskiego soboru. Nie
wiem, czy to wiek, czy po prostu ruchomość konstrukcji, ale wejście i zejście z
dzwonnicy przyprawiło mnie w kilku momentach o palpitacje serca. Nie przeszkodziło
natomiast nagrzeszyć i uderzyć w dzwony. Po prostu dopiero po fakcie
zauważyłyśmy kartkę z prośbą, aby tego nie czynić.
Natchnione
(ja szczęściem, że zeszłam z dzwonnicy a nie zleciałam ;)) przespacerowałyśmy się
na… cmentarz. Odwiedziłyśmy grób Cwietajewoj i udałyśmy się na cmentarz
japoński. W Rosji cmentarze znajdują się na obrzeżach miasta. Obeszłyśmy cały
cmentarz prawosławny z jednej i drugiej strony ulicy, a tu ni widu ni
słychu japońskiego. Mieszkańcy miasta poinformowali, że wszystkie cmentarze,
ponieważ jest tam i cmentarz niemiecki, znajdują się obok siebie. Przeszłyśmy
prawosławny, a przed nami już tylko droga w inne części obwodu. I co robić?
Wróciłyśmy. Wracając, spojrzałyśmy w jedną z bram, za którą wiodła dróżka.
Udałyśmy się nią i dosłownie za kilkadziesiąt metrów ujrzałyśmy poszukiwany…
wcale nie cmentarz, a po prostu pomnik zafundowany przez władze Japonii.
Dalekowschodni element na wschodzie.
Skąd
w Jełabudze Japończycy? W czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej znajdował się tam
łagier dla jeńców wojennych nr 97. Pierwszymi, których tam umieszczono w 1942
r. byli Niemcy. A w 1946 r. zesłano tam Japończyków. Ze wspomnień Pani Zajtuny
Kamajewoj (http://urokiistorii.ru/2010/17/pobeda-14)
można dowiedzieć się, że Japonia zorganizowała przewiezienie zwłok swoich rodaków do siebie,
w związku z czym zrozumiałe jest teraz, dlaczego nie ma grobów i stoi tylko
pomnik. Tak przedstawia się współczesna historia tego miasta.
Cofnijmy
się jednak trochę ponad 1000 lat do X-XI w. I w tamtych czasach kwitł tam
handel, ponieważ przez przepływające w pobliżu rzeki, przeprawy odbywały się i
zimą, i latem. Tam więc osiedlili się, uważani przez niektórych za przodków Tatarów,
Bułgarzy. Dziś w tym miejscu stoi samotna wieża, a samo miejsce zwane jest Czarcim grodziskiem. Według jednej z
legend, dlatego że jakoby żył tam smok-wyrocznia, przepowiadający przyszłość.
Smok ten któreś dnia zniknął, a niedługo potem pojawili się najeźdźcy – Mongołowie.
Inna legenda mówi o znajdującym się w wodzie kamieniu, pod nazwą Byk. Kamień
ten powodował, że wody rzek wzbierały i stawały się niebezpieczne. Na wzgórzu
żyli wtedy kapłani, którzy w zamian za złożoną ofiarę bezpiecznie przeprowadzali
przez to miejsce statki. Jeszcze inna legenda powiada o diable, który chciał
ożenić się z córką popa. Pop obiecał oddać za niego córkę za mąż, jeśli
ten w przeciągu nocy wybuduje biało kamienną cerkiew na brzegu Kamy. Diabeł
ciężko pracował, gdy rozległo się pienie kogutów, a cała wybudowana przez
niego konstrukcja, od tego dźwięku runęła. Inny wariant tej legendy również
wskazuje na budowniczego diabła, który miał umieścić w budowli odrąbaną nogę
bohatera, który najechał na miasto. Tyle mity.
Życie
kazało nam natomiast zatroszczyć się o nocleg. W Jełabudze hosteli nie ma. Są
tylko hotele. Najtańsze miejsce w dwuosobowym pokoju – 1000 rubli. Udało nam
się jednak znaleźć o wiele tańszy nocleg w akademiku. Pokój nie gorszy od
hotelowego, jedynie łazienka… prawdziwie rosyjska. Widziałam już nie jedną, ale
do dzisiaj wywiera ona na mnie wrażenie. Więcej nie skomentuję, niech zrobią to
za mnie zdjęcia.
Jełabugę polecam zobaczyć! Albo
przynajmniej udać się do Czarciego grodziska, nad brzeg Kamy, bo jest to,
według mnie, idealne miejsce na piknik. Gdyby jednak kogoś nie satysfakcjonowało diabelskie towarzystwo, można odpocząć również w Alejce Zakochanych w Sadzie Aleksandrowskim.