Droga

A droga wiedzie w przód i w przód/ Choć zaczęła się tuż za progiem –/ I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę...
Skorymi stopy za nią w ślad –/ Aż w szerszą się rozpłynie drogę,/ Gdzie strumień licznych dróg już wpadł...
A potem dokąd? – rzec nie mogę.
J.R.R. Tolkien

wtorek, 29 stycznia 2013

(Nie)codzienna Polska

Blog ten przeznaczony jest Wschodowi. Jednak po słowach mojej uczennicy, postanowiłam nie rezygnować i z polskiego akcentu. W końcu takie jest moje zadanie - aby przybliżyć Polskę Tatarstanowi, dlaczego więc nie zrobić tego na kartach tego bloga.

Kilka dni temu zaproszono mnie na zebranie Euroklubu. Jedną z poruszanych kwestii była migracja ze Wschodu na Zachód, i odwrotnie.
Moja uczennica spędziła pół roku w naszym kraju i zakochała się w nim. Jak sama stwierdziła, była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Myślała o przeprowadzce, ale zrezygnowała. Dlaczego? Pozwólcie, że zacytuję jej uzasadnienie:

Эта удивительная страна дала мне что-то больше, чем просто возможность для самореализации. Романтика узких мощеных улочек, запах коричных пряников, удивительно красивые фонтаны, здания в готическом стиле, старинные монументальные костелы и искренняя, доброжелательная улыбка гостеприимных поляков... Я не готова превращать все это в обыденность.

I pozwolę sobie popełnić przekład powyższej wypowiedzi:

Ten zadziwiający kraj dał mi coś więcej niż zwykłą możliwość samorealizacji. Romantyka wąskich brukowanych uliczek, zapach pierników cynamonowych, zadziwiająco piękne fontanny, budynki w stylu gotyckim, stare monumentalne kościoły i szczery, życzliwy uśmiech gościnnych Polaków... Nie jestem gotowa zamienić to w codzienność.

niedziela, 27 stycznia 2013

Kazański kot



Przyjechałam do Kazania i dane mi było pokochać Kul Szarif.
Tymczasem okazuje się, że to miasto oferuje mi również moją starą miłość. Nie wiem jak to się stało, ale nie zwróciłam na to wcześniej uwagi. To chyba urok meczetu ;) Aż pewnego dnia idę i widzę…
 
…kazańskiego kota. Ooo!


Wchodzę do sklepu z pamiątkami, a tam… koty :D Magnesy, figurki. Z rybą w brzuchu, z myszą w łapce. Czego tylko dusza zapragnie. Nie wytrzymałam i pytam sprzedawczyni (nastawiona negatywnie, że pewnie i tak nie będzie wiedziała), skąd taka popularność kota w Kazaniu.
Pozytywnie się rozczarowałam, gdy Pani opowiedziała jak to pewnego razu…
Przyjechała do Kazania caryca Katarzyna. Chodziła po Kremlu i się dziwiła.
- Dlaczego nie ma tutaj myszy? – A w około pełno tłuściutkich kotów.
-  Koty jedzą myszy i nie musimy się nimi martwić. – wyjaśniono.
- Jak to?! U mnie w Petersburgu są koty i są myszy, bo te pierwsze wcale nie chcą łapać tych drugich.
Otrzymała więc Katarzyna kilka kotów w prezencie i pojechała z nimi do Petersburga, gdzie te należycie wypełniły swoje obowiązki. Od tego też czasu wywożono rasę kazańską do Petersburga.

Taka oto historia.
I jak tu nie kochać Kazania, który kocha koty, które kocham ja! ;)
 

Кол Шәриф



A oto i on w całej swej okazałości!
Przepiękny Kul Szarif (ros. Кул Шариф/ tat. Кол Шәриф мәчете)


 Wznosi się nad miastem i odbija złote refleksy słońca, przyciągając tym wzrok. Trudno mu się oprzeć. Jego magnetyzm jest tak wielki, że bez względu na pogodę MUSISZ podejść i go zobaczyć.
Na zewnątrz -20, piękne zimowe słońce i bezchmurne niebo.  A ty stoisz i cieszysz oczy jego widokiem. Jak pięknym kochankiem, do którego sporadycznie wracasz zaznać chwili upojenia.
Obecny swój wygląd zawdzięcza staraniom współczesnych i nowoczesnej technice, ponieważ owo zjawisko architektoniczne w 1552 roku postanowił zburzyć Iwan Groźny. Jednak i on nie do końca oparł się kazańskiemu urokowi. Wywiózł i przywdział kazańską czapkę – koronę chanów kazańskich, tytułując się carem kazańskim, dzięki czemu ta zachowała się po dziś dzień (obecnie stanowi eksponat Оружейной палату w Moskwie). To właśnie chęć nawiązania do korony chanów zadecydowała o formie i sposobie udekorowania kopuły meczetu. 





Sam meczet zbudowano za niebagatelną sumę 400 milionów rubli, zebranych w większości jako ofiary. Datki materialne to m. in. dywany podarowane przez rząd Iranu czy ważący ok. 2 ton żyrandol z Czech. Jeszcze jednak wnętrza moje oczy nie obejrzały. Ale obejrzą z pewnością, gdy moje stopy któregoś dnia znów poniosą mnie w stronę tej budowli z granitu i marmuru sprowadzonych z Uralu.
 



czwartek, 24 stycznia 2013

WIELKA STOPA



Nie jestem pewna, czy tak od razu odkryć, że nie chodzi wcale o wielkiego kudłatego zwierza. Z drugiej jednak strony, to wcale nie stopa jest tu najważniejsza. Nie wiem natomiast jak to się stało, ale stopa przyciągnęła moją uwagę. A oto i ona:



Stopa to nie byle jaka! Jej właścicielem jest Aleksander Sładkowski (Александр Сладковский) – główny dyrygent Państwowej Orkiestry Symfonicznej Republiki Tatarstanu (Государственный симфонический оркестр Республики Татарстан), która to orkiestra dała w środę 23.01.2013 piękny koncert muzyki tatarskiej.
I obserwacja kończyn wcale nie umniejszyła siły przeżyć i odbioru popisu umiejętności wspomnianej orkiestry.





A wszystko dzięki najzwyklejszemu przypadkowi. Dzień wcześniej znalazłam się we właściwym miejscu we właściwym czasie… i dostałam bilety na ów koncert… ZA DARMO :)
Mało tego! Nie dość, że bilety darmowe, to jeszcze po koncercie Maestro osobiście wręczał płyty CD… również ZA DARMO :)
I jak tu nie kochać Tatarstanu?! ;) Żartuję. Oczywiście darmowe atrakcje jak najbardziej korzystnie wpływają na pozytywny odbiór miejsca, ale moje serce już kilka dni wcześniej ukradł KUL SZARIF… Już niezadługo o nim napiszę.
Na razie odsłuchuję CD, dźwięki której ani w połowie nie oddają tego, co czuło się w sali koncertowej. Brak tej intensyfikacji dźwięku, orkiestry, która na twoich oczach ożywia drewna, metale i cięciwy, brak ciarek przechodzących po plecach, a przede wszystkim tego pana, który to stoi na środku i macha rękami, a orkiestra, chociaż ma nuty i tak się na niego patrzy, i coś tam z tej gestykulacji odczytuje. Widok dyrygenta hipnotyzuje. Jednak do dziś jest dla mnie zagadką, jak wymachując kończynami górnymi i strojąc miny można okiełznać kilka dziesiątek instrumentów. 


       

Nie przerażajcie się kolejką za płytą ;) Gdy wyszedł Maestro i pomocnicy ją rozdać, tłum tak naparł, że po pięciu minutach, niewiele tylko zgnieciona i zdeptana,  miałam już swoją płytę. A właściwie to dwie. Druga powędrowała do koleżanki, która towarzyszyła mi na koncercie, ale zrezygnowała z "kolejkowych" atrakcji ;) 
Żałujcie, że Was tu nie było ;)